Historie prawdziwe
O Classic Canoes opowiada Siacho (Stanisław Smerecki)
 

 

łódka drewniana

wooden_boat

 

 

Wagary w Düsseldorfie

 

Tegoroczne targi w Düsseldorfie mam dla państwa opisać „ja”. Skromny Siacho. I w samym już pierwszym zdaniu zawiera się cała trudność. Bo jeśli mam opisać dla Państwa to musiałbym do emerytury albo i jeszcze dłużej pisać codziennie. Jeśli zaś chodzi o  „ja”, to zauważyłem jeden drewniany kajak z wymalowaną na przednim pokładzie panią, ze dwie ładne motorówki, i parę zgrabnych tradycyjnych żaglówek, kilka ładnych i ciekawych kajaków składaków oraz jedną składako-kanadyjkę. Cała reszta to na maxa wybłyszczone żelkotki i coraz bardziej udziwnione polietylenowe obłości. Nadredaktor Grzegorzewski popełnił chyba błąd wysyłając tam takiego, jak ja malkontenta. No, ale to jego błąd. Ścisk, tłok i szamotanina panowały straszne. A pomimo to ofiar w ludziach nie było. Zorganizowany ten olbrzymi plac targowy jest do obrzydzenia. Pan Gatz junior opowiedział mi o znajomości jego taty, Gatza seniora z Billem Masonem(kultowy kanadyjkarz kanadyjski, papa kanuingu) i wynikającymi z tego pomysłami kanadyjkowymi. Bardzo miły Pan  i wysokiej klasy specjalista kanuista.
Ja sam, pojechać na te targi o tysiąc kilometrów za daleko, bym się nie odważył. Wyznaczył mi więc Nadredaktor kierowcę nawigatora. Sławnego, pełnomorskiego kajakarza P. Napierałę. Przemiły Pan N. a właściwie pan P., towarzyszył mi i mną się opiekował, a że jest raczej skłonny do rozmowy, to rozmawialiśmy sobie o tych targach i o innych. Moją wyrywkową raczej znajomość związanych z kajakowaniem zderzałem z Pawłową umiejętnością i skłonnością do syntezy zjawisk zachodzących w kajakarstwie. Jego szeroki ogląd , a nawet znajomość różnych statystyk wzbudziła mój podziw. Z naszej rozmowy o kajakowo-kanadyjkowej części hali nr 4, że, iż, albowiem, ponieważ, zmienił się charakter pływania. Nasze romantyczno-liryczno-odkrywcze podejście do pływania jako celu samego w sobie, że przypomnę tu księdza Tischnera powiedzonko, żeby szukać kolegów, nie prawdy, i Tao kajakowania, nasze tak więc romantyczne nawigowanie Smródką, nasze podróże i włóczęgi, nasze ogniska na skraju wody, gitarowe opowieści, tratwy śmiechu i to, że mówimy sobie wszyscy na Ty, to wszystko zaczyna być mniej ważne. Kolory z ochronno-ekologicznych przechodzą w gryząco-żrące. Błyszczy to wszystko  cokolwiek fałszywie. Technologiczny postęp, owszem się dokonuje, ale tez za ceną logo na każdym drobiazgu. Cała powierzchnia wiosła stała się powierzchnią reklamową. Już większych i mniej gustownych napisów nie da się umieścić na naszym, w końcu, sprzęcie. Nawet mówi się, że mamy w klubie kajak Letmana, a Piotr ma kajak Priona. Powinniśmy się zbuntować i kiedy już kupimy coś u Priona, to zamalować te napisy i loga. Mieć nareszcie własny kajak. Zgadzam się na tabliczkę, że zrobiony przez i kiedy.
Pana Letmana też poznałem i mimo zawirowań językowych zrozumiałem, o co pytał Pawła. O dalekomorską podróż pytał. Kręcił głową i chwalił oglądając zdjęcia z różnych portów. Kajak z romantycznego i pierwotnego urzeczywistnienia potrzeby chodzenia po wodzie zdaje się zamieniać w dodatek do wczasów. „Tradycyjny spływ Krutynią” lub „wycieczka kajakiem” to dodatki do urlopu. Opcja na mniej słoneczny dzień. Zmienia się rola, zmienia się też kształt oferowanych nam sprzęciorów.

Wymagania rynku masowego(buntuję się przeciwko traktowaniu mnie masowo) szerokiego zamówienia, publicznej potrzeby marketingu, reklamy i wartości – o co tu chodzi? Wiadomo, chodzi o kasę. Pan dyrektor z „Indian Canoe” bardzo się ucieszył, że my z „Wiosła”. Po minucie rozmowa zeszła na pływanie i tam już została. Błędem było delegować mnie na targi. Powinienem sprawozdawać, nawiązywać, rozszerzać i globalizować. A ja przesiedziałem i przegadałem całą delegację. Brodaci faceci w naszym wieku nawet kiedy są już szefami firm produkujących ileś tam łódek rocznie i roztaczającymi ofertę -  jak się im tylko pozwoli - będą opowiadać o tych jeziorkach i rzekach, o wiosłach ulubionych, swoich miejscach na planecie. Facet chciał tylko sobie zrobić łódkę, żeby pływać czymś dobrym, a teraz musi być dyrektorem i ma mało czasu. Ma mało czasu na pływanie, choć łódek ma pod dostatkiem. Taka refleksja ogólna mi się napatoczyła, która trochę te targi w  Düsseldorfie podsumowuje.

Ma mało czasu na pływanie, choć łódek ma pod dostatkiem.

Żeby tak zrobić targi wolnego czasu. Wystawę wolnych chwil. Ekspozycje przyogniskowych wieczorów. Przegląd momentów, które mogą być. Żeby można było kupić ten horyzontalny widok z jeziorem w roli głównej, z mgiełką dymu ogniska, z zapachem skraplającej się żywicy.

SZYSZKOWY KSZTAŁT OSTATNICH WAKACJI NIE JEST NA SPRZEDAŻ

Powinienem przeprosić wszystkich za ten „reporterski” styl, ale nie potrafię zachwycić się ani tłumem ani elektrycznymi kolorami.

NOWOŚCI:

Biorąc pod uwagę trzy tysiące lat kajakowania – nie ma żadnych.

Za wyjątkiem nowego napędu firmy ”Hobby”.
Dwie płetwy pod kajakiem poruszające się wahadłowo. Napędza się to nogami. Nie ma wstecznego biegu, ani możliwości manewrowania. „Wiosło” trzeba mieć tak czy owak. W tym samym sit-on-top zrobionym przez „Hobby” jest przemyślany, przemyślny ster kajakowy, który sprytnie kładzie się płasko na tylnym pokładzie łódki.

Składane kajaki z przezroczystą podłogą do oglądania podwodnego życia oceanu zaprezentowali panowie z Clear Blue Hawaii. Ich adres www.lookadventure.com. Wymyślili też światłoczułą pokrywę plecaka lub teczki zasilającą baterie telefonu, MP3 lub GPS.

Wracając do czasu i jego mierzenia. Piękne chronometry wodoszczelne i inne łódkowe drobiazgi ma w swoim czarno-białym, choć świetnie wydanym katalogu firma „Toplicht” z Hamburga. Katalog sam w sobie nie ma ani jednego zdjęcia, jest czymś jakby z czasów przedkomputerowych i ma objaśniające rysuneczki. Nie znam niemieckiego, ale wiem na co patrzę. Piękne wydawnictwo, zupełnie niepodobne do obowiązującej pornografii reklamowej. Zbytek łódek i brak czasu.
W tym katalogu można sobie czytać i oglądać, robiąc czas. Są takie miejsca, gdzie robi się czas.

Widzieliśmy z panem Pawłem różne wynalazki z kewlarowymi wstawkami i zadartymi dziobami do pływania po morzu i rozmawialiśmy o jego kajaku Noe supermorskiej jednostce zrobionej przez mnie. Z naszych rozmów wynikło, że nic nie zastąpi długości. Wąskie, ale krótkie kajaki mogą ładnie wyglądać, ale to tylko zabawki przybrzeżne. Czy zauważyliście, że pierwszy szkutnik mógł się nazywać C.A. NOE, ale nie wiemy jak miał na imię. To tak bez apropos.

W ofercie targowej takich naprawdę wyprawowych kajaków nie było. Wśród kanadyjek można łatwiej znaleźć duże łódki z dobrymi kształtami. Miłym akcentem była wystawiona łódź wiosłowa, która przewiozła panią... przez Atlantyk. Przemyślna konstrukcja ze statecznikami kursowymi na dziobie i rufie. Bateriami słonecznymi etc. etc. Duży wyczyn. Wiosłować codziennie przez dwa miesiące, a mieszkać na środku oceanu(niewyobrażalna przestrzeń). W klaustrofobicznej skrzynce o kubaturze trzech pudeł od telewizora. Takie mam nieodparte wrażenie, że brak komfortu można sobie załatwić na 100 i jeden sposobów.

Mnie wystarczy sosnowy las, na brzegu kilka brzóz i ognisko. Butelka wina ze śpiewem ptaków.
To, czego szukają czytelnicy „Wiosła” można znaleźć nad wodą raczej niż na targach, ale gdzieś te kanadyjski i kajaki trzeba kupić ( i tu polecam swoje usługi szkutnicze. Stroje, kapelusze, kieliszki, pianki, worki wodoszczelne, wiosła kuchenki, namioty, śpiwory, plandeki, przyczepki do kluczy, noże myśliwskie, uchwyty do garnków, kubki, lornetki, termosy, butelki i termofory będziecie musieli kupić od kogoś innego).
Było też na targach stoisko z książkami, mapami, magazynami, filmami i muzyką. Mapy i przewodniki dla sąsiadów(Niemców) wydawane są w ilościach ogromnych. Każda europejska rzeka czy też pojezierze są opisane i narysowane tak, że bez niespodzianek z przewodnikiem w kieszeni można płynąć, gdzie oczy poniosą, a czas pozwoli.
Znów ten czas się wkrada. Przypomniały mi się wagary nad jeziorami Krzywym  Ukiel i Sukiel oraz Długim w Olsztynie. Pozdrawiam wszystkich wagarowiczów robiących czas. Kiedy się wagaruje, czas ma wartość co najmniej podwójną. Rodzice myślą, i dobrze, że jesteśmy w szkole, to raz. A my, na łonie i w okolicznościach przyrody tak pięknych, to dwa. Dwieście procent czasu całkiem spokojnie uzyskane.

Na międzynarodowym Bobrze płynęli dwaj specjaliści od robienia czasu. Dziadek i wnuk. Była tam też regionalna telewizja. Sfilmowali najmłodszego uczestnika spływu i pokazali w telewizorze. Zobaczyła go w „Faktach” pani wychowawczyni. W poniedziałek okazało się, że chłopiec zachorował. Na usprawiedliwieniu od dziadka pojawiła się jednostka chorobowa: kajakarstwo.  Można na Odrę, dlaczego nie na Bobra?

Czas do pracy, bo zimno, śnieżno, wody zamarznięte i nie ma gdzie wagarować.